Harcerstwo to wyznaczanie sobie celów, osiąganie ich, brnięcie dalej. I z pewnością większość z Was, zadała sobie kiedykolwiek pytanie "czy dam radę?'. Tak też postąpiłam, kiedy wybieraliśmy kadrę dla gromady zuchowej w Boronowie, którą tworzyliśmy i dalej tworzymy. Wiedziałam, że to niesamowite zobowiązanie, odpowiedzialność, ale - co najważniejsze - przyjemność. Radość z pracy z dziećmi. Radość z tego, że mogę stać się dla nich pewnym autorytetem, móc ich czegoś nauczyć, zaaranżować ich wolny czas w inny sposób niż siedzenie przed komputerem.
W miniony weekend zorganizowaliśmy biwak. Był to nasz pierwszy biwak, miałam pewne obawy, ale napawała mnie pozytywna energia i chęć zarażania dzieci tą pozytywną energią. Nie miałam jednak pojęcia, że na ów biwaku stanie się coś, czego się nie spodziewałam. Ba! Może spodziewałam, ale nie tak szybko.
Nie wiem jak opisać to uczucie, kiedy dowiadujesz się, że ktoś na ciebie czeka na zewnątrz i okazuje się, że to praktycznie jedna z najważniejszych dla ciebie osób i to właśnie ona ma cię wprowadzić i uświadomić, co właśnie teraz przeżyjesz.
Z pewnością bieg po sznur był niezłym wyzwaniem, ale także i nauką. Kiedy już dotarłam na ostatni punkt, cała się trzęsłam i błyszczałam (dosłownie!). Komendant Szczepu przeczytał dwa rozkazy - jeden o odwołaniu z funkcji przybocznej, drugi o mianowaniu na drużynową. Łzom nie było końca, z pewnością nie tylko z mojej strony. Usłyszałam słowa, które głęboko mnie poruszyły i dodały wiary. "Coś się kończy, coś zaczyna."
Tej samej nocy zorganizowaliśmy bieg dla moich dwóch przybocznych - dh. Pauliny Smol i dh. Marty Czornik. To była naprawdę długa i pamiętna noc. Dziękuję każdej osobie, która była wtedy ze mną. Wiele to dla mnie znaczyło, bo był to cudowny moment. Nowy początek.
Szczególne podziękowania należą się jednak moim przybocznym, które większość zaplanowały i po prostu (aż!) mi pomagają. Sama nic nie zdziałam, a jedynie z ich pomocą. Wraz z opiekunem tworzymy teraz najlepszą kadrę, o jakiej tylko mogłam pomarzyć. Przez niecałe pół roku wszystko zmieniło się nie do poznania. Miałam drużynowego, który mnie naprawdę prowadził, wyznaczył pewną drogę. Pchnął do przodu. I wiem, że choć nie mógł ze mną być tego dnia, jest ze mnie bardzo dumny. A to tylko świadczy o tym, że po prostu trzeba chcieć. I wierzyć, że się uda. Jak mówiłam, jest to nowy początek. Brnę coraz dalej, bo przede mną jeszcze długa droga. Jak mawiał Robert Baden-Powell:
"Patrz szeroko. I nawet kiedy wydaje ci się, że patrzysz szeroko – ciągle patrz jeszcze szerzej"
Drużynowa 38 Próbnej GZ "Zielone Piórka "
dh. Paulina Kędzia