1 Środowiskowa Drużyna Harcerska "Night Gobbas"
Latem 2000r. na obozie NAL-u spotkała się grupa młodych ludzi lubiąca gry RPG i planszówki. Część osób, była już stałymi bywalcami kokotkowych obozów, część pojawiła się na Kokotku po raz pierwszy. Komendantem tego podobozu był druh Bartek Zbączyniak, któremu pomagała młoda kadra w osobach Małgorzaty Boś i Wojciecha Kuźnika.
Grupa tak się zżyła ze sobą, że postanowiła się spotkać także i po wakacjach:). Tak też się stało, pierwsze spotkania odbyły się w Częstochowie, zaś kolejne... brzemienne w skutkach w Suchej Beskidzkiej na Grzechyni, bazie górskiej, Hufca Kraków-Nowa Huta, z którym członkowie grupy zaprzyjaźnili się latem, a działo się to 24 i 25 lutego. Jak kronikarz zapisał: "Gobasy spotkały się w Katowicach. Radościom ze spotkania nie było końca. Naszym celem była Grzechynia, ale przedtem trzeba było pojechać do Krakowa po klucze do gniazda. Tak się stało przypadkiem:), że zaraz przed Krakowem dopadł biedne Gobasy KONDUKTOR i skasował je na sporoą sumkę. Wystraszone Gobasy wysiadły z pociągu i czym prędzej uciekły sprzed oczu konduktorom. Mimo nieprzyjemnej przygody Gobasy wznowiły swoją podróż i już bez większych problemów dojechały do Suchej Beskidzkiej. Gniazdo Gobasów znajdowało się na samym szczycie jednej z najbardziej niedostępnych gór. Po wielu uciążliwych godzinach Gobasy dotarły do celu. każdy zajął się swoją pracą, a Wielki Mork i Marek wrócili po Wielką Pchełę, który czekał u stóp góry. Ja kronikarz zamiast spisywać gobaskie księgi dostałem rolę kucharza, a moim wspaniałym pomocnikiem był wszechpotężny Gumiś. Po paru godzinach ugotowaliśmy w końcu coś, co przypominało karmę dla Gobasów. Gobasy zjadły karmę bez gadania (i dobrze bo w kuchni czekała wszystkomożliwościowa chochla). Wieczorem odbył się pierwszy obrzęd, a zaraz potem Gobasy przeniosły się do świata RPG..."
I stało się... ten moment, ta chwila, zadecydowała o powstaniu nowej drużyny harcerskiej (dodać trzeba, że spory udział miały w tym też PKP:)). I już w marcu na biwaku (31.03 do 01.04) powstał zalążek jedynej w swoim rodzaju, zarówno w Hufcu Lubliniec, jak i w skali kraju 1 Środowiskowej Drużyny Harcerskiej "Night Gobbas". Kronikarz donosił:
"Niezwyciężona drużyna Koalicji Pro-Elfickiej poległa w dniu wczorajszym w meczu siatkówki Gobbasów. Oto niedoceniana dotąd reprezentacja Spółdzielni Wampirów, mimo ogromnej woli walki ze strony kapitana drużyny Koalicji Wielkiej Pcheły, zrobiła Abuka w kuka wygrywając mecz w setach 18:6, 6:54% i 7:0,5. Po skończonym spotkaniu Koalicjantów krew zalała z czego frasobliwie skorzystali Spółdzielcy, racząc się. Już za tydzień w Lidze Mordhiem spotkają się: Gildia Adwokatów 'Nam możesz wierzyć' z zespołem Banku Krasnoludzkiego 'Masz pieniądze to o nich zapomnij'. Wynik meczu 3:0 w setach 6:2, 6:6, 2:6. Jeżeli nie zgadzasz się nie zwlekaj, dzwoń pod numer 0700 123 z dopiskiem 'Tego meczu nie ustawiamy'. Połączenie grozi śmiercią lub trwałym kalectwem + VAT 22%. Prosić Wojtka. Na biwaku oczywiście Gobbasy nie tylko grały w siatkówkę. Oczywiście, że nie! Gobbasiły się, Gobbasiły się i .... nie to co myślicie -wytężały szare komórki. Tworząc pieśni, piosenki, piosneczki. Pisząc teksty, tekściki, (dalej trudno zdrobnić). Integrując się z Drużyną 'Orła Białego' podczas wspólnego biesiadowania (przepraszam) pląsania przy ognisku. I.... foczkowały, buldogowały, pikczersowały (patrz słownik Gobbasów) oraz spały (tego nie musisz sprawdzać)."
Drużyna ostatecznie przez 3 lata swojej działalności składała się z 29 gobbasów (w tym jednego snotlinga), a jej członkowie mieszkali w: Lublińcu, Bytomiu, Katowicach, Gliwicach i Częstochowie. Kadrą drużyny byli: Bartek Zbączyniak "Mork", Mariusz Maciów "Szaman", Wojtek Kuźnik "Guślarz", Przemek Jacko "Szary". "Gobbasy" składały się z czterech zastępów: "Koalicją Pro-Elficką 'Squatel' z zastępowym Kuba Lisińskim (MZiPem) i Kingą Wiłun (Gumisiem), Olą Pałecz (Kidman), Magdą Gryguś (Falką - Kronikarzem), Pawłem Jacko (Młodym), Kacprem Kuźnickim i Ewą Jaworską; "Plemieniem Ud Ura Za Hubu" z zastępową Gosią Kuczyńską (Arveną) i Piotrkiem Tarankiem (Piterem), Piotrkiem Kuczyńskim (Guldurem), Błażejem Morawskim (Szermierzem), Adamem Włodarczykiem (Snotasem) i Bartkiem Wójcikim (Khainem); Międzyzakładową Spółdzielnią Wampirzą 'Świeża Krew' z zastępowym Marcin Wawrzyniakiem (Wołkiem) i Piotrkiem Respondkiem (Zarthosem), Olgą Pochyłą (Maxillą), Magdą Woźniak (Krążownikiem) i Iloną Psiuk. Istniał też czwarty zastęp - bez nazwy:) z Anią Ożarowską, Kacprem Kuźnickim (Birmą), Witkiem Lechowiczem (Pankracym), Maćkiem Grygusiem, Agatą Dziąsko, Katarzyną Kościelną,Markiem Lisińskim (Arkhanem), Danielem Wagnerem (Nogalem).
Od swojego początku -czyli od 2001r. drużyna posiadała własną stronę internetową, własną niepowtarzalną historię wywodzącą się jeszcze z z czasów Wojny Trojańskiej, własny język:) i własne pieśni - tworzone specjalnie na potrzeby drużyny. No i oczywiście własny napój:)
Od biwaku w Kokotku, drużyna spotykała się raz w miesiącu:). Kolejny po Kokotku wyjazd odbył się w maju. Członkowie drużyny udali się do Krakowa, do Nowej Huty do Szczepu Bartoszowców i to ukochanym środkiem transportu jakim były pociągi:)
"Gobbasy po nieszczęśliwym użyciu środka transportu jakim był pociąg, zwiedzały aktywnie budynek dworca PKP w Katowicach. Zwiedzały dłuuuuuuuugo. Po dotarciu do grodu Kraka natychmiast wraz z taborem i zakochanymi (w sobie) przewodnikami wpadły po rynsztunek do płatnerza o wdzięcznym nazwisku Czartoryski (to od czarta). W ramach popołudniowej sjesty odpoczywały na 'norymberskich dziewicach' w pobliskiej katowni. Nie obeszło się oczywiście bez skorzystania z 'widelca heretyka', ufff co za przyjemność (ja też chcę). Gdy dotarły do starego Kurhanu w Nowej Hucie powitał ich Stary Wódz zaprzyjaźnionego plemienia krasnoludów 'Barthosmali'. Radości nie było końca (i radowali by się tak aż do rana, gdyby nie Malkit, który zesłał na nich sen). Rankiem odbyły krótką batalię z 'Barthosmali' przy użyciu okrągłego worka napełnionego powietrzem i dwóch zawieszonych na palach obręczy. Oczywiście niepokonane Gobbasy rozbiły w puch (strusi) hufiec krasnoludów. Nie obyło się bez walk szalikowców. Interweniowały służby porządkowe. Złapano i aresztowano: jednego elfa, pół niziołka, 1/3 skavena oraz 0,3% wilkołaka (ząb). Wszystko co dobre szybko się nie/kończy (niepotrzebne skreślić) więc i nasze Gobbasy musiały wracać. Łzom nie było końca (i płakali by tak aż do rana, gdyby nie Malkit, który zesłał na nich sen; dzięki Malkit!!! jesteś super !)"
Kolejne spotkanie to II Zlot Drużyn Hufca Lubliniec, który odbył się 16 i 17 czerwca 2001r. na którym świeża dopiero drużyna zajęła II miejsce tuż za drużyną "Orła Białego". Kronikarz donosił:
"W dniach 16 i 17 czerwca w Puszczy Kokotkowej odbył się Turniej Harcerski, który oczywiście Gobbasy postanowiły wygrać (typowy, pozbawiony realizmu sposób myślenia Gobassów, przyp. tłumacza). Pierwszą konkurencją było rozbijanie namiotu, namiot i Gobbasy zostali sprawnie rozbici. Następnie kiedy wszyscy zbijali bąki, dzielne gobliny puszczały latawce. W ciapkowaniu myśleli, że pójdzie im lepiej (niestety na myśleniu się skończyło). Bieg patrolowy - też coś całą drogę szliśmy!!!! - zwierzał się po tej konkurencji Mały Skrzep. I do tego zgubiliśmy drogę - dodał sfrustrowany. Od początku zmaganiom dzielnych małych, zielonych Gobasiątek przyglądał się smok Bancyliszek, maskotka drużyny (z lekka nieruchawa - przyp. tłumacza). Na rykowisku największym uznaniem cieszyła się gobasowa nuta: auuuuuuu (nieprzetłumaczalne - przyp. tłumacza). W kolejnej konkurencji część artystyczna drużyny zajęła się plastycznym przedstawieniem swojego Wodza, głównym tematem była broda (teraz czekam na esej - Wódz). Po kolacji na świecznisku drużyny przedstawiały się. Wszyscy wspólnie pląsali, kumkali, prykali, szejkowali by około 1 w nocy smacznie zasnąć oczekując kojącego dźwięku alarmu nocnego. Na dźwięk dzwonu głoszącego alarm, hufce mężnych Gobbasów z radością i energią wyskoczyły z namiotów. Przybył Ciufok. Na te okazję małe gobliny (cóż za skromność) przygotowały wieniec z czeremchy (pospolite zielsko - fuj) i bombową niespodziankę. Niestety pomysł nie wypalił. Gościa pożegnano hasłami: "Obcy giną w 4 części", "Wy macie Ufo, my Małysza". Dnia następnego (właściwie tego samego) współzawodnictwo dobiegło końca. Na apelu druh Kajetanos ogłosił wyniki (ach te lizusy). Nasze Gobbasy były strasznie zachwycone drugim miejscem (chlip, chlip). Zdeterminowane zabrały plakietki i ruszyły naprzeciw PKP. Złość rozładowały na wagonach, sprzęcie kolejowym i niezorientowanych w temacie pasażerach. "Znów porąbany dzień, i znów porąbany łeb..." Ahoj bracia."
Nie mogło zabraknąć drużyny na obozie harcerskim, który odbył się w Kokotku, i trwał od 23 lipca do 9 sierpnia. Jak każdy obóz "Gobbasów" był tematyczny. Ten nawiązywał do Wikingów i nazywał się "Gobathing". A tak to wydarzenie opisywała kronika Gobbasów:
"I zaczęło się. Przez ponad 2 tygodnie nasze biedne Gobbasy dla niepoznaki poprzebierane za Wikingów (często podchmielonych) walczyły zaciekle z hordami/rojami/watahami (właściwe skreślić) komarzyc (ach te kobitki). Walczyły dzielnie i.... nic to nie dało. Komarzyca potęgą jest i baba. W między czasie (tzn. gdy komarki spały) małe, biedne, zielone Gobbaski zbudowały, a jakże, na piasku drakkar (wczesna wersja wodolotu), w którym codziennie wieczorem opływały swoje włości. Postawiły kilka namiotów, skonstruowały (jaki piękny wyraz) bramę i nazwały to wszystko Gobathingiem(mają fantazję maluchy).
I zaczęło się. W środę od relaksacyjnego pobytu w małej, ciasnej, 8 stanowiskowej, bezgrowej, internetowej, nocnej i taniej kafeeeeeee. Internet rzadził. Gobbasy rządziły. Wódź rządził a Respondasa i tak wywalali z chatów. Co za pech. Biedny, mały, gobbaski metal nie potrafił znaleźć zrozumienia wśród rzeszy "czterdziestolatków", "hiphopowców", fanów Britney Spirssss. No tak...internet nie jest tolerancyjny, tu nie ma demokracji. O tym niestety nie wiedział nasz Gobasek i dlatego chyba przespał następne dwa dni (z żalu i rozpaczy - to jasne, on jest taki wrażliwy).
I zaczęło się. W sobotę od rozgromienia rycerzy w Turnieju Ogrodzieńskim. Gobbasy rodza się z mieczem w jednej a tarczą w drugiej ręce, nic więc dziwnego, że krakowscy, wielkopolscy i zagraniczni rycerze nie mogli się równać z nimi. To Gobbasy na Wielkim Polu rozbiły pułk świeżej włoskiej kapusty. To Gobbasy w Małej Rycerskiej Pardubickiej zajechały wszystkie konie (przepraszam, proszę nie nazywać mnie koniem - Wódz). To w końcu Gobbasy z kołkiem w czole rozbijały sprzęt, ludzi i siebie nie zważając na nic i na to, że miały biec w przeciwnym kierunku.
I zaczęło się. W niedzielę przyjechali rodzice. No comments.
I zaczęło się. W czwartek gobassowa nuta znów rządziła na Festiwalu Leśnych Estrad. Pcheła, mniejsza Pcheła, i jeszcze mniejszy metal (skórzany) oraz cała zgraja goblinów rozparcelowała scenę, publiczność, jury (to wszystko przez ten turniej rycerski) i dostała za to I wyróżnienie.
I zaczęło się. W środę czterech naszych gobbasów złożyło przyrzeczenie harcerskie (chlip, chlip... Wódz). Na 4 żywioły, wśród lasów, pól i rzek...i oczywiście komarzyć. Na Krywałdzie, gdzie się kończy i zaczyna wszystko. Na pierś dumnie wypiętą.
I zaczęło się. W czwartek przyjechali rodzice. No comments. (Może jednak?) Ok. I rozjechały się Gobbasy i nikomu nie było przykro i smutno (chlip, chlip, starzeję się - Wódz). I ....może znowu tam wrócą? Może kiedyś się jeszcze spotkają? Kto wie, może?
I to koniec?
Jasne, że nie, ale kogo to interesuje, że Gobbasy znalazły pradawny miecz Thora, że zatopiły Park Wodny, zbudowały zamek, zakartkowały Krakusów, i integrowały się przez duże M. Na czwartku więc skończę i tyle...."
W październiku członkowie drużyny starli się na lublinieckim poligonie - by walczyć o "maskę" Morkie'go:) kulką go, kulką:) pac!!!
"Tym razem namierzono Gobbasy na poligonie... Co tam robiły? A Gob jeden wie.. Zwykły przechodzień mógłby pomyśleć, że to żołnierze przygotowują się do ataku na Bin Ladena (też prawda-Mork). No cóż, nie było to nic w tym stylu.. Po prostu Gobbasy dopadły broń do paintballa i rozstać się z nią nie chciały.. (auuuuu – Mork). Ileż to uciechy miały małe Gobasiątka z pomarańczowej i zielonej farby! Rozegrała się wielka bitwa. Wielki Mork był pod ciągłym ostrzałem. “Czym sobie zasłużyłem?” wrzeszczał w niebogłosy.. Na to pytanie potrafi sobie Mork sam odpowiedzieć.. Wystarczy, że zajrzy do poprzednich reportaży z naszych spotkań (czy to moja wina, że jestem jaki jestem – Mork). Gdy już wszystko dookoła mieniło się odcieniami zieleni i pomarańczy, Gobbasy uszczęśliwione, ale zmęczone ruszyły w stronę domu Guślarza.. Tam czekało ich dobre jedzonko (to mało powiedziane, po prostu super żurrrrrrrr – Mork) a dla Morka dodatkowo jeszcze nocleg na mokrej podłodze.. Dlaczego mokrej? O to spytajcie kota Guślarza... (myślałem, że każdy cywilizowany kot robi w piach!!! – Mork). Wieczorem Gobbasy podzieliły się na dwie grupy: kofeinową i bezkofeinową. Ta pierwsza poszła spać o 6 rano, a druga....wcześniej. Rano zadzwonił czasomierz Szaraka (niech Gob będzie z nim gdy go dopadnę!) – była 6 czy coś koło tego. I... tak wypoczęte i wyspane Gobbasy ruszyły w stronę dworca... (nadal podróżujemy pociągami, gdyż smoki są za drogie – Mork). I znowu rozjechały się Gobbasy, każdy w swoją stronę, czy spotkają się kiedyś jeszcze? Gob raczy wiedzieć (czy raczej Mork- Mork). I tyle je widziano...(mów pisz za siebie - kochana)."
W listopadzie zbiórka odbyła się w Częstochowie,
a w grudniu w Kokotku (15-16 grudnia), podczas którego powstała "Konstytucja drużyny", mocno się przy tym pocąc:):
1. Celem Środowiskowej Drużyny Harcerskiej "Night Gobbas" jest zmienianie świata na lepszy poprzez samodoskonalenie się w zgodzie z ideałami harcerskimi oraz rozwijanie własnych zainteresowań związanych z fantastyką.
2. Władzę wykonawczą w drużynie sprawuje Rada Drużyny złożona z drużynowego i przybocznych, a ustawodawczą i sądowniczą drużyna poprzez Decyzję Drużyny.
3. Decyzja Drużyny jest podejmowana poprzez co najmniej 2/3 drużyny.
4. Członkiem drużyny zostaje się po przebyciu okresu próbnego. W czasie okresu próbnego osoba, która wyraziła chęć przynależenia do drużyny, musi uczestniczyć w przynajmniej 3 zbiórkach, zdobyć sprawność "Podróżnika" oraz aktywnie uczestniczyć w życiu drużyny. Okres próbny zamyka Decyzja Drużyny.
5. Członek drużyny jest zobowiązany do aktywnego uczestnictwa w życiu drużyny i przestrzeganiu konstytucji.
6. Członkiem drużyny przestaje się być Decyzją Drużyny na wskutek nieprzestrzegania konstytucji drużyny lub na własną prośbę.
W lutym 2002r. po raz kolejny drużyna "Night Gobbas" odwiedziła Grzechynię, tym razem na 5 długich i niesamowicie ciekawych dni". Z tego wydarzenia zimowego niestety nie zachowały się zdjęcia, za to kronikarz po raz kolejny spisał się świetnie:)
"Nadeszły upragnione ferie, a wraz z nimi kolejny wyjazd Gobbasów. Tym razem Grzechynia. Tak, tak, ta sama trudna do zdobycia góra co w poprzednim roku w marcu. Zieloni spotkali się na dworcu w K-cach i razem pojechali do Suchej opróżniając po drodze kilka butelek „Kubusiów”. Góra nieprzystępna jak w zeszłym roku, ale bardziej pobłażliwa gdyż nieośnieżona, wyciskała z nas siódme poty. Niektórzy opóźniali marsz pod górę (khem, khem), ale cóż, nie każdy został stworzony pionierem.... No i dotarliśmy!!! Cóż za ulga dla ducha i ciała! Dziewczyny zabrały się do pichcenia i to co przygotowały nie zakończyło (niestety) żywota Zielonych.... Po urządzeniu się w chatce niektórzy poszli na zasłużony odpoczynek, a niektórzy dorwali „Twierdzę” i „Ryzyko” i nie oderwali się od nich do momentu, kiedy Mork zapowiedział gobaszenie inaczej (czyt. spanie).
Drugi dzień zapowiadał się bardziej przyjemnie. Piękna pogoda zachęciła Gobbasy do nawracania się, więc poszły się nawrócić do Kościoła. Oprócz bolących kolan nic z niego nie wynieśli (nie licząc kilku obrazów i figurek i wiernych – echh Khain zostaw tą blondynkę -_-). Zaopatrzeni w pobliskim sklepiku w „Kubusie” zadowolone Gobbasy ruszyły w drogę powrotną. I znowu robiłyśmy kolację, i znowu nikogo nie zatrułyśmy :(, echh życie jest pełne klęsk i niemiłych niespodzianek... Wieczorem zabraliśmy się do gobaszenia duchowego. Kilka osób zagrało w „Legendę Pięciu Kręgów”, reszta zadowalała się „Twierdzą” lub „Ryzykiem”. Najciekawszym zjawiskiem było odkrycie, że jak nie ma Zwapa to najgłośniejszy jest Mork... (I trzeba było tak krzyczeć na hałasującą Pchełę? Nie jesteś lepszy Morku :P). I znowu Mork zarządził spanie. Ale do spania nie doszło, gdyż zaczęto rozstrzygać kwestię dziejów Ziemi, która tak pochłonęła Zielonych, że z wrażenia usnąć nie mogli...
Poniedziałek był dniem zakupów. Gobbasy musiały zejść do miasta, aby zaopatrzyć ubogą już kuchnię.. Zamiast jednak zejść do pobliskiej wioski, Mork wymyślił drogę dłuższą, do miasta zwanego Maków. Droga była piękna! Pola, lasy, strumienie! Zieloni wczuli się w Drużynę Pierścienia i ruszyli raźno naprzód. Po dość długim czasie doszli do wymarzonego miasta, które było dla nich niczym oaza na pustyni. Po zakupach ruszyli w drogę powrotną. Tam czekała nas niespodzianka. Mamy prysznic! Ile było śmiechu, kiedy Khain wrzeszczał, że chce zimną wodę, a Gumiś i Kidman nie chciały puścić do niego Koziego ^^. Biedaczek tak się starał.. No ale mu wyszło... Aż dziw, że Khain nie ochrypł.. Wieczorem odbyła się sesja. Prowadził Kozi. Najlepsze (yyy, no nie jestesm brutalna, broń Boże!) były tortury jakie Khain wymyślił swojej ofiarze. Hmmm, powiem tyle, tatarskie metody nabijania na pal to przy tym czysta przyjemność... No i znowu gobaszenie inaczej zakończyło zabawy Zielonych...
Kolejny dzień i kolejna wyprawa na miasto. Tym razem po bilety powrotne. Nie był to miły cel, bo czuło się, że to już prawie koniec... Na poprawienie humorów poszliśmy do karczmy i tam podano nam napój bogów. To nam poprawiło nastroje i już weselsi ruszyliśmy na podbój miasta... No cóż może nie będę mówiła ile ciastek zjadłam? Bo nikt mi nie uwierzy, że to moja nowa dieta ^^. Powrót był cudowny! Dowiedzieliśmy się, że czerń wcale nie oznacza trudności szlaku i że numer zaczynający się od 601 to nie numer Gumisia, a taty Przemka :). I znowu obiad nie uśmiercił nikogo – wręcz smakował!!
Środa. Najsmutniejszy dzień. Dzień powrotu, a zarazem dzień najpiękniejszy – takiego wschodu słońca nie widziałam jeszcze nigdy... Ruszyliśmy w drogę powrotną. Najpierw jeszcze pobyliśmy godzinkę w Krakowie. Pozachwycaliśmy się gołębiami, pojedliśmy i wróciliśmy do domu. Mimo obecności Zielonych w górach, góry nadal stoją, Słońce nadal wschodzi i gwiazdy nadal świecą. Bo natury nawet takie szalone stworki zmienić nie mogą. Więc raczej nie wywarliśmy na niej żadnego piętna. Myślę jednak, że ona wywarła je na nas..."
Miesiąc później drużyna uczestniczyła w Festiwalu Piosenki Harcerskiej "Watra" w Krakowie, jako grupa obserwacyjna:) znów nocując u zaprzyjaźnionych Krakusów, których w kwietniu Gobbasy gościły w Kokotku na "urodzinach drużyny" połączonymi z zamknięciem czasu próbnego drużyny, nadaniu jej numer "1", oraz przyrzeczeniami członków drużyny. Kronikarz opisywał to tak:
„Night Gobbas” ma już ROCZEK! Jacy my już duzi! Jako taki dzidzia jest nasza drużyna bardzo rozwinięta. Pierwsze swoje kroczki stawiała na górze Grzechynii. Pierwsze nasze słowa, niezbyt wyszukane, ale dające jakieś rezultaty to rozmowa z konduktorem. Teraz będziemy się rozwijać jeszcze szybciej i zaskakiwać jeszcze częściej, bo stajemy się coraz dojrzalsi i na więcej nas stać. Pokazaliśmy to właśnie na naszej urodzinowej zbiórce w Kokotku. Zaprosiliśmy do nas drużynę ze szczepu „Bartoszowcy”, zastęp z Tarnowskich Gór oraz drużyny z Lublińca. Nawet nie wiedzieli ile ich czeka atrakcji! O godzinie 17 z minutkami przyjechali nasi goście. Przy samym wejściu powitał ich Guślarz i wprowadził w tajniki planu dnia (którego my sami tak do końca nie znaliśmy -_-). Nasze Gobbaski czekały „grzecznie” w swoich pokoikach i czekały na to co nadejdzie... Cały Kokotkowy hotel był zielony od naszych Gobbasów. W każdym pokoju siedziało po dwóch Gobbasów i każdy pokój był przeznaczony do czegoś innego. Był pokój do gry w Battla, do malowania figurek, do grania w Zew Cthulhu, Warhammera czy Eartdown, były pokoje z grami planszowymi („Ryzyko” „Twierdza” i „Magia i Miecz” YEEE). Każdy miał jakieś zajęcie. Mork z Wodzem „Bartoszowców” tłukli się czym popadnie, Piter przeżywał katusze próbując odwieść swoich graczy od kupienia 1kg środków nasennych dla krokodyla (nie powiem czyj to był pomysł ^^), tak więc wszyscy bawili się wspaniale!! Ale zabawa wymaga nakładu energii więc o godzinie 19 wszyscy rzucili się na pyszne żarełko i pożarli wszystko (a mówiłam nie jedz tych serwetek...). Po kolacyjce poszliśmy do sali kominkowej i puszczono film z naszego „Gobathingu”. Ile było zabawy, śmiechu, ech niejednemu łezka w oczku się zakręciła na wspomnienie tych pięknych chwil ;)... Tak, tak to były czasy...
I nadszedł moment, który dla kilku spośród nas był długo wyczekiwany... Nasze zielone serduszka zabiły mocniej, gdy Mork oznajmił, że zaraz wszyscy spotykamy się przy ognisku. Co to był za ważny moment? Ach.. Arvena, Arkhan, Snotas, Ilona, Gumiś i ja mieliśmy się lada moment stać harcerzami. Wielki Mork spytał czy jest ktoś, kto chciałby się ze wszystkimi podzielić swoim marzeniem i tak sześciu wystraszonych, ale dumnych zielonych nieludków, podniosło się i zawołało, że chcą być harcerzami. I stało się. Kilka słów przysięgi, a tyle dają wzruszeń. I stało się. Zostaliśmy harcerzami. Był to najpiękniejszy moment i bardzo wzruszający. Nasza drużyna została obwołana 1 Starszoharcerską Drużyną “Night Gobbas”. I wszyscy byli bardzo szczęśliwi...
Po ognisku około godziny 23 00 zaczął się LARP. 15 naszych gości grało w LARPA, a 15 pozostałych zostało w hotelu i grało w „Ślimaka” (o co w tym biega możecie się dowiedzieć z poprzedniej relacji kokotkowej zbiórki, chodzi o nasz bieg harcerski). W LARPIe goście byli podzieleni na trzy drużyny każda szukała innego artefaktu, który został zakopany w kokotkowej ziemi. Wszyscy skarby odnaleźli i wykazali się niezwykłą wiedzą uzyskaną tego dnia podczas gier, malowania figurek i innych przygotowanych przez nas zabaw. Później to już tylko chciało się wskoczyć w śpiwory i zasnąć. No i tak też zrobiliśmy (no może nie tak od razu ^^. Nocne pogaduszki są najlepsze ^^). No i nadeszło jutro (a może już raczej dzisiaj?). W każdym razie trzeba było posprzątać to co pobałaganiliśmy i ruszyć w drogę powrotną. Radość ze spotkania i dobrej zabawy pomieszana ze smutkiem odjazdu. Ale po co się smucić? Czas tak szybko mija i znów wkrótce się spotkamy :) i znowu będzie bardzo zielono..."
22 i 23 czerwca 2002r. 1 ŚDH "Night Gobbas" wyjechała na rowerach do Złotego Potoku, by tam, no jasne:) się gobbasić:)
"Zielone niezmordowane Gobbasy wybrały się na rowerach do Złotego Potoku, ale zanim tam dojechały.... Umówiły się na dworcu w Częstochowie. Dlaczego część drużyny czekała po jednej stronie dworca a reszta po drugiej tego do dzisiaj nie ustalono, prawdą jest, że pociąg uciekł (była też w tym moja zasługa, ale to ja piszę tekst, więc...). Zrezygnowane, już na starcie Gobbaski - musiały jechać na rowerach (czy nie pisałem, że miał być to rajd rowerowy) aż do Złotego Potoku bez dopingu (czyli naszej kochanej PKP). Prowadziła Arvena... duktem leśnym, który okazał się być prawie autostradą. Po kilku godzinach zmęczonym małym ludkom ukazały się ruiny zamku w Olsztynie. Tylko nieliczni zdobyli się na wspięcie na sam szczyt skałek (Morki jest wielki). Za Olsztynem Góry i to niemałe więc.. rowery w dłonie i pod górę...górę..górę... Kto prowadził ten dzielny hufiec, jak starczyło im siły ażeby wspiąć się na te szczyty - ja nie wiem (może to te elfie lembasy?). Koniec końców było i z górki. Złoty Potok powitał Gobaski radośnie.. o przepraszam to one tak go powitały. Pieczone kiełbaski, spacer brzegami jeziora, tajemniczy dworek i stara chata a w niej zielono. I gobasiły sie Gobasiły Gobasy do rana... A rano brutalna rzeczywistość wtargnęła w ten romantyczny nastrój. Szybko, szybko jeszcze szybciej i już dworzec w Juliance... Przed laty w tej miejscowości obozowali rodzice małych Gobasiontek, a dzisiaj Julianka to kilka domów, zamknięta na głucho stacja i czas, który w tym miejscu jakby się zatrzymał. Tam też PKP przemówiła ludzkim głosem, ale to jest nasza i jej tajemnica. Zmęczone, ale zadowolone i pełne optymizmu (przecież nie musiały pedałować) Goblinki rozjechały się w swoje strony. Jednak to nie koniec atrakcji tego weekendu... Biedny Morki sam z Częstochowy postanowił dojechać na swym wehikule do Lublińca i przeszła przez niego i jego rower wichura, czy warto było być takim ambitnym (poza totalnym przemoczeniem i małym katarem, wielkim strachem nic się nie stało, ale przecież niedaleko latały dachy) - oj Morki, Morki."
Przyszło kolejne lato. Tym razem Gobbasy najpierw wyjechały na rajd do Kotliny Kłodzkiej (11-14 sierpień), a następnie obozowały w Kokotku, gdzie odbył się 10 dniowy obóz, podczas którego miał miejsce III Zlot Hufca Lubliniec. Ale po kolei. Podczas Rajdu po Kotlinie Kłodzkiej Gobbasy zwiedziły Kłodzko, Nową Rudę, Walim i wspieły się na Śnieżnik.
"W końcu upragnione gobbasowe wakacje! Uradowane Gobbasy ruszyły luksusowym autokarem do Kotliny Kłodzkiej. To magiczne miejsce zauroczyło Zielonych i już wiedzieli, że będą tu wracać. Przeistoczeni w poszukiwaczy złota zabrali się do szukania grudek lecz kopalnia w Złotym Stoku nie była im przychylna... W Kłodzku Gobbasy pokochały podziemne korytarze tak bardzo, że już nie chciały wyjść na powierzchnię by ujrzeć światło dzienne. Wąskie i niskie tunele utrudniały turystom przeciskanie się do dalszych części, ale Gobbasom sprawiało to utrudnienie jedynie radość i stanowiło dla nich wielką atrakcję. Noc spędziły Gobbasy w schronisku gdzie się gobbasiły, a miejscami...chrapały. Kolejny dzień, kolejne wrażenia, cel: Śnieżnik. Doświadczenia z Grzechynii się przydały i Gobbasy bezproblemowo dotarły na szczyt. Podczas powrotu rytm marszu nadawały im kiszki, które już z głodu tylko grać mogły... Po dotarciu do celu Zieloni rzucili się na żarełko i po kilku minutach na stole nie pozostało już nic... Najedzone i napojone Gobbasy nie zasmuciły się nawet wieścią o popsuciu się pogody. Miały wszystko – ciepełko, jedzonko, a co będzie jutro to się zobaczy jutro ^^. Tym razem nie słoneczko a deszcz obudził Zielonych. Jak wykorzystać dzień by nie moknąć? Ależ oczywiście podziemne korytarze!! I tak Gobbasy zwiedziły najpierw kopalnię węgla bawiąc się przy okazji w górników, a następnie udały się do hitlerowskich tuneli, gdzie było wilgotno zimno i mrocznie... Zieloni dowiedzieli się, że można tunele owe przemierzyć w poszukiwaniu skarbów z jedna świeczką w ekwipunku. Podniecone Gobbasy już już szykowały się do wyprawy, ale jak zwykle ich zapały ostudziły „zdrowe” rozsądki niektórych obecnych... Jednak obietnica, że jeszcze tu powrócą poprawiła nastroje poszukiwaczom, cieplutka kawiarenka internetowa utopiła ich smutki całkowicie w ekranach monitorów. I tak bezsenna noc w kawiarence internetowej zakończyła pierwszy etap wakacji Zielonych. Na poprawienie humorków Gobbasy przejęły kręgielnię i katowickie kino z trójwymiarowym ekranem, a brzuchy zadowoliły się popcornem. Zbliżał się drugi etap Gobbaskiej podróży. W oddali Kokotek już przygotowywał się na ich przyjęcie... (Tylko po co te zagrodzenia pod napięciem???)"
W dniach od 15 do 25 sierpnia drużyna rozbiła namioty w OH w Kokotku i .. przez 10 dni prowadziło na żywo, za pomoca internetu Kronikę obozu:)
Obóz, a jakże by inaczej był tematyczny i odbywał się w klimatach starożytnego Rzymu, a zwał się "Gobatinium".
Na jego potrzeby powstały przepiękne grafiki w wykonaniu Arveny.
W trakcie obozu odbył się kilkudniowy III Zlot Druzyn Hufca Lubliniec, który drużyna "Night Gobbas" - wygrała!!!
W związku ze zwycięstwem w rywalizacji drużyn - Mork, musiał się ogolić:) Jednak warto było:)
Jesień dla Gobbasów nie zaczęła się tak jak by to sobie wyobrażali. Najpierw, nie udało się wyjechać na warsztaty "Mokre Stopy", zbiórka w październiku odbyła się w Lublińcu, jednak "short" składzie, a wyjazd listopadowy do Krakowa nie wypalił:( Za to drużyna spotkała się 16 i 17 listopada w Katowicach, gdzie pod Wieżą Spadochronową odbyło się najbardziej klimatyczne w historii drużyny - przyrzeczenie harcerskie. Kronikarz opisał to tak:
"Tym razem te niezwykłe stworzenia udały się na zbiórkę iście harcerską. Morkowa mama była bardzo dobra i na te 2 dni odstąpiła Gobbasom swoje mieszkanko (chyba nie była pewna co robi ^^) Cóż... W każdym bądź razie Gobbaski się rozgościły, pobawiły się zabawkami po czym uświadomiły sobie, że zapomniały o Arvenie! „Eeee... zadzwoni jak co..” odparł „pewnie” Mork, po czym rozległ się odgłos jego komórki... Była to biedna i zapomniana przez wszystkich Arvena, która nie wiedziała co się dzieje. Mork najzawilej jak tylko umiał wyjaśnił dziewczynie jak ma do niego trafić, po czym Arvena zadzwoniła jeszcze z 5 razy. Gdy już dotarła na Morka osiedle Mork jej oznajmił, że krzyknie do niej z okna, żeby wiedziała gdzie przesiadują Gobbasy... Niestety zapomniał o małym szczególe – nie podał Arvenie numeru swojego mieszkania. Szczęśliwie jednak Gobbaska dotarła na miejsce i zaczęło się. Falka oznajmiła, że będzie przez 2 tygodnie prała, natomiast Gumiś, że będzie przez 2 tygodnie prasowała, wiele jeszcze miały ciekawych pomysłów Gobbasy, ale pamięć Kronikarza bywa zawodna... Po „wywiadówce” Gobbasy odetchnęły z ulgą i poczęły dzwonić do kina. Ale jakimś dziwnym sposobem dodzwonili się na straż pożarną... Ech te Gobbasy, nawet w codziennych sprawach sobie nie radzą... Mork (nasz kochany), nie byłby Morkiem gdyby nie podarował nam czegoś dla ciała (o duchu nie zapomniał, oj nie.. wrobił nas w dziwny konkurs...), był to bieg do Wieży Spadochronowej (ee tam bieg... zwykłe chodzenie.. - Mork). Tam odbyło się przyrzeczenie Ewy, Krążownika i Szermierza, atmosfera miejsca, zapalone pochodnie i pieśń „Katowicka Ballada”. Ach było to wzruszające! (szczególnie te gasnące pochodnie – Mork). Kolejny rajd tym razem na osiedle Paderewskiego....zapłakane Kronikarz i Ewa...bo musiały...PKP...Gliwice...odjazd. Czyżby to koniec chodzenia, skądże...ciągle byliśmy dokładnie w połowie drugi... Raport Mniejszości wcisnął wszystkich w fotele...Jaka jest rzeczywistość co jest prawdą a co nie? Pytania po filmie zadawane wiele razy nie znajdowały zadawalających odpowiedzi. Katowice by night to kolejny spacer wzdłuż miasta (razem tego było kilka kilometrów jeśli nie naście)...to był cudowny widok (oczywiście żartuję). Rankiem wczesna pobudka...porządki i wyjazd do Bytomia, cel – Muzeum Górnośląskie, a konkretnie wystawa „ Tajemniczy świat Celtów”. Okazało się , że bilety są darmowe tylko w sobotę (ops...mamy niedzielę), a wystawa była tak tajemnicza, że prawie niewidzialna...Po tych Celtach to poza pieniążkami niewiele w Polsce pozostało, więc słuszny tytuł....gdybyśmy wcześniej wiedzieli (ale kultura Gobbasy, żywa kultura – Morki). Szybki spacer po pozostałych ekspozycjach i już koniec...następny przystanek Kraków już w grudniu....Pa...pa...pa..."
Nowy Rok - 2003 - Gobbasy rozpoczeły z impetem:) 5 stycznia zorganizowały I Hufcowy Turniej Siatkówki "Gobbal". Mimo wielkich ambicji:) i z powodu braku wsparcia Morka:) drużyna zajęła III miejsce. Wszędobyli ski kronikarz opisał to wydarzenie tak:
"Od setek lat ulubioną dyscypliną wśród Goblinów jest siatkówka, w starogoblińskim nazywana Bingh-Pingh-Trzaskh-Bangh. Ostatnio jednak gra ta nie była tak popularna wśród Zielonego ludu (dokładniej od 1799 roku, kiedy to po pewnym tragicznym wypadku dekret cara Gobiłaja zabronił używania kamiennych piłek; gra stała się mniej widowiskowa).Gobbasy postanowiły zorganizować turniej siatkówki dla drużyn harcerskich. Gob świadkiem, że nie jest to proste. Z miesięcznym wyprzedzeniem Zieloni znaleźli salę (dzięki uprzejmości Dyrekcji Gimnazjum nr 2 w Lublińcu), rozesłali powiadomienia o zawodach, znaleźli sędziego. Lecz nic nie miało być łatwe. Okazało się, że Prawa Murphiego stosują się do przygotowań turniejów . Wszelkie możliwe rzeczy martwe okazały się złośliwe i zaczęły nawalać (żeby było bardziej extreme zazwyczaj na parę godzin przed rozpoczęciem zawodów), od siatki począwszy, poprzez puchar, nagłośnienie, a na gwizdku sędziego skończywszy. Wszystko jednak udało się poukładać, pełna emocji gra (standardowymi piłkami) rozpoczęła się. W szranki stanęły 4 drużyny pochodzące z przeróżnych zakątków strefy wpływów Hufca Lubliniec. Mimo zmęczenia sprawami organizacyjnymi drużyna Gobbasów dzięki brawurze w meczu z Lekką Stopą zdobyła zaszczytne III miejsce, ustępując jedynie (18 – nastce) i Orłowi Białemu. Puchar powędrował do zwycięzców, wszyscy uczestnicy rozeszli się do domów, a Zieloni ochoczo zabrali się do sprzątania. Czy kiedykolwiek uda się zorganizować kolejny turniej? Czy Guślarz udoskonali swoje zdolności kierowania piłką siłą woli na tyle, by pomóc Gobbasom wygrać, lub żeby chociaż im w tym nie przeszkadzać? Odpowiedzi na te pytania może nam dostarczyć tylko czas."
Jak czas pokazał kolejnego Turnieju już niestety nie było:(. Od 25 do 31 stycznia 2003r, Gobbasy (w liczbie 6) szkoliły się na kursie zastępowych w OH w Kokotku. Obecny na tym kursie kronikarz - pisał:
"Był sobotni wieczór, a raczej szarówka (wg obliczeń dh Siwego), kiedy kursanci zebrali się w Śpioszku. Na kursie przebywała niewielka liczba Gobbasów, bo tylko szóstka (Szermierz, Snotas, Arkhan, Gumiś, Krążownik i oczywiście Kronikarz Wspaniały J). Była to jednak wystarczająca liczba, by wprowadzić na kursie zamęt. Co prawda każdy tam mącił jak tylko umiał, ale i tak Kropek bił wszystkich na głowę.
Wieczorem każdy z kursantów musiał przejść swego rodzaju inicjację. Wchodzono pojedynczo i nikt nie wiedział, co go czeka za drzwiami sali kominkowej. A czekały przeróżne przeróżności. Obrzędowość kursu miała charakter czterech żywiołów. Każdy musiał przejść poszczególne żywioły, by dostać się do przeznaczonego mu zastępowi. Przy żywiole ognia należało wypisać 3 swoje wady, a następnie na znak tego, że podczas kursu dana osoba postara się je wykorzenić, należało spalić karteczkę z napisanymi na niej wadami. Przy żywiole wody, należało wyłowić jedną karteczkę z pytaniami i na nie odpowiedzieć. Pytania dotyczyły żywiołu wody. Kolejnym żywiołem było powietrze. Na karteczce należało wypisać cechy jakie powinien mieć zastępowy, a następnie wdmuchnąć ją do postawionego tam pudełka. Ostatnim miejscem była jaskinia. Tam był żywioł ziemi. Należało na swym czole narysować jakiś znak węglem i wrócić do czekającej kadry. Tam losowało się karteczkę, od której zależało do którego zastępu będzie się przynależeć. Gobbasy zostały porozrzucane po wszystkich zastępach. I tak Snot i Gumiś byli w osobnych zastępach, Arkhan i Szermierz byli razem w jednym zastępie, a Krążownik i Kronikarz również trafiły do wspólnego zastępu.Tego wieczoru w zastępie Białym zastępowym został Krążownik.
Na drugi dzień kursanci udali się do Kościoła. Powitały ich aniołki zwisające z sufitu i dość ekscentryczny ksiądz, który wzywał młode dziewczęta do pójścia do klasztoru i czesał się w trakcie mszy. Rozbawieni kursanci wytrzymali jednak do końca, co było naprawdę trudnym zadaniem... Wkrótce po powrocie odbyły się zajęcia na sali kominkowej. Każdy zastęp wymyślał swoją nazwę i robił swój totem. Tego dnia zastępy rysowały również swojego idealnego zastępowego. Pomysły były przeróżne. Nie wiadomo jednak dlaczego wszyscy zastępowi mieli bujne loki (czyżby Siwy maczał w tym palce?). Tak więc każdy z siedmiu zastępów stworzył swoją nazwę i totem. Był zastęp „Ogniste Dłonie”, „Władcy Ognia” (gdzie byli Arkhan i Szermierz), „5 BP” (gdzie był Gumiś), „Worms”, „OKA-MUU (gdzie były Krążownik i Kronikarz), „Waleczne Serca” i „Łowcy Talentów” (gdzie był Snotas). Wieczorem odbyła się dyskoteka, w której Gobbasy brały czynny udział (Shrek RULEZ!!) Po dyskotece zmęczone Gobasiątka udały się na spoczynek i z niecierpliwością czekały kolejnego dnia...
Kolejnego dnia trzeba było wykazać się nie lada sprawnością fizyczną. Odbywały się konkurencje na lodzie. Każdy zastęp tworzył swoją konkurencję, a pomysłów było mnóstwo. Było latanie po lodzie, gdzie Arkhan był nie do pobicia, Krowie-skoki, przeciąganie liny, piłka nożna na lodzie, zabawa w „kwadraty” (ojj ciężko było się zmieścić w pięć osób do kwadratu liczącego 20 cm2), rzucanie do wielgachnej tarczy czy wyścigi w parach. Każdy wziął udział w przynajmniej jednej konkurencji i wszyscy z uśmiechem i zaróżowionymi policzkami wrócili do hotelu. Tego dnia czekało kursantów jeszcze sporo pracy. Każdy musiał uszyć sobie brązową chustę i mieszek. Cóż, niektórzy zrobili z tego niezły interes (hehe delicje były pyyyyyyszne – dzięki Snot ;P[Falka]), tylko, że mieli dwa razy więcej pracy K. Tego dnia oprócz sprawności fizycznej i zręczności palców, kursanci musieli wykazać się myśleniem... A z tym było już gorzej... Chociaż każdy zastęp dał sobie radę. Mianowicie, każdy z zastępów losował jakiś temat zbiórki i musiał wymyślić ciekawe jej przeprowadzenie. Była to naprawdę ciekawa zabawa. Tego dnia również została uruchomiona Ognista Poczta, która zrobiła prawdziwą furorę! Kropek szukał opiekuna, Siwy prosił o powiększenie drzwi, pojawiło się również pytanie – „Dlaczego Boku jest Z-boku?” Wieczorkiem więc podczas odczytywania prawie stu karteczek, sala kominkowa przepełniona była śmiechem i turlającymi się po podłodze dziwnymi istotami... I znowu czas na spanko. Zmęczone tym dniem Gobbasy ułożyły się do snu. Niekiedy jednak ich pokoje (szczególnie pokoje dziewcząt) nawiedzały dziwne istoty, które nawijały jak opętane (I to podobno kobiety są wygadane?!)
Dzień czwarty. Oj tego dnia wszystkie łepetyny poszły w ruch. W sali kominkowej aż parowało. Druh Siwy prezentował węzły, z którymi jedni się zaznajamiali szybciej, inni wolniej, ale chyba każdemu udało się zrobić choć jeden węzeł poprawnie K. W czasie ciszy poobiedniej wszyscy uczyli się do wieczornego egzaminu. Liczne pląsy i zabawy troszkę ostudziły główki kursantów i wieczorem każdy pięknie odpowiadał na pięć wylosowanych pytań. Znaki patrolowe, szyfry, wiadomości o stopniach harcerskich, śpiewy piosenek, pląsy. Oj wykazali się kursanci wiedzą harcerską! JACY MY MĄDRZY :D!! I znowu wieczorkiem Ognista poczta. Tym razem liścików było około dwustu, ale i to nie zniechęciło dh Siwego do czytania wszystkiego po kolei. I znowu mnóstwo śmiechu i tarzania się po podłodze. Ktoś przygarnął nawet Kropka, wszyscy więc byli bardzo z tego radzi. I znowu kursanci zapadli w sen głęboki, nieprzespany. Aż znów dziwne istoty wlazły do pokoi... ehh
Tego dnia kursanci również musieli wykazać się nie lada wiedzą. Odwiedził nas dh Widera i zaczął przekazywać historię ZHP, po czym uraczył nas kartkówką. Najwięcej problemów mieli kursanci z pytaniem pierwszym – czy kochasz dh Widerę. Oj głowiły się nad tym kursanci, ale w każdym bądź razie każdy odpowiedział na swój sposób. I znowu wszyscy pięknie zaliczyli kartkóweczkę! Niedługo później przyszedł dh Krokodyl i zaczęło się wiązanie, przewiązywanie, leczenie, na szczęście na niby. Wszyscy wokoło wyglądali jak mumie, będąc przewiązani przeróżnymi opatrunkami, opaskami uciskowymi. Nasz wygląd zewnętrzny świetnie charakteryzował stan naszego ducha po pięciu dniach ciężkiej pracy :P.
Dzień szósty jednak wszystko nam odpłacił. Tego dnia kursanci zajmowali się tylko i wyłącznie zabawą. Na początku jeszcze bawiono się bandażami, ale później większość wyszła na saneczki, a ci co zostali grali w Twistera. Hehe nie chcę tu nikogo chwalić, ale Falka i Arkhan byli nie do pokonania w tej wspaniałej grze. Mikołaju jeszcze raz przepraszam za to, że tak cię męczyłam, jak prowadziłam Twistera :] . Po dwóch godzinkach od wyjścia na sanki wrócili nasi saneczkarze i... wprowadzili zamęt gdyż mieli... dziwny zapach.. Podobno u stóp pagórka zwierzątka pozostawiły pamiątkę po sobie J. Pod wieczór Gobbasy zorganizowały LARPA, cóż pierwsza tura przebiegła wśród ryków, a skończyło się na tym, że wszyscy siebie powybijali. Honor homo sapiens obroniła jednak druga tura, gdzie gracze zaczynali myśleć i kombinować... uff, ale biegania było dużo, gdyż trzeba było to wszystko opanować. Tej nocy po Śpioszku łaził pewien szermierz, który nagrywał odgłosy jakie wydają budzeni kursanci. Nikt więc tej nocy nie mógł spać spokojnie... Okazało się również, że Boku świetnie włada łaciną.
Ostatni dzień był dniem smutków i licznych pożegnań. Rozdano dyplomy i patenty. Niektóre z wyróżnieniem. Zebrano się w kółeczku i wyznawano sobie wszystkie winy i dzielono się swoimi refleksjami. Szermierz nawet przeprosił za swoje nocne podróże J. Puszczono iskierkę i już było wiadomo, że koniec nadszedł. Wszyscy jednak mamy w swoich serduszkach miłe wspomnienia, niektórzy mają też nowe ksywki, prawda Pociągający Przyjacielu i Don Juanie? Świeżo upieczeni zastępowi sięgnęli po plecaki i ruszyli do domów. Każdy czeka na kolejne spotkanie. Do zobaczenia na kursie drużynowych!!!!!"
W lutym odbyła się kolejna zbiórka drużyny w Lublińcu, a na kolejną Gobbasy czekały cztery miesiące:( By 14 i 15 czerwca odbyć rowerową wyprawę po ziemii lublinieckiej na rowerach. Kronikarz pisał:
"Już po raz drugi spotkały się Gobbasy na rowerach. Tym razem zamierzały odwiedzić takie egzotyczne miejscowości w naszym powiecie jak Ameryka czy Paryż. Zebrały się w Lublińcu w czerwcowy, piękny dzionek i ...chciały ruszyć w sobie znana i nieznaną dal, ale nie mogły. Maxilla i Ilona były nieprzytomne, oczka im się kleiły, powieczki opadały. Marek tylko wsiadł do pociągu (byle jakiego) i złapał gumę. Kidman zaś, nie potrafiła się wybrać z domu. Nie minęła jednak godzina i już przed 10 grupa wyczynowców rowerowych ruszyła zwiedzać piękną ziemię lubliniecką. Pierwszym przystankiem był pałacyk myśliwski, w swoim czasie zapewne uroczy, dziś zniszczony i zarośnięty trawą. Kolejny przystanek Gobbasy zrobiły w Rusinowicach zwiedzając tamtejszy Ośrodek Rehabilitacyjny. Po chwili odpoczynku popedałowały dalej, tym razem do Koszęcina. Pałac i kościółek tworzą tam swoisty klimat. Następny odpoczynek zielone gobliny zrobiły w Ameryce na ulicy Przemysłowej (hi..hi..). Miejsce to składa się z kilku domków i wyglądem swym nieprzypomina jakiejkolwiek Ameryki. Dalej z górki pod domek Ani, gdzie czekał kolejny uczestnik tej wyprawy - Kidman. W wzmocnionej grupie Gobbasy zwiedziły rezerwat cisów oraz przepiękny zakątek nad wioską Jezioro i... (Gobbasy nie byłyby Gobbasami, gdyby nie towarzyszyły im przygody) te wspaniałe, wyszkolone zielone ludki zgubiły się. Na szczęście Guślarz nie stracił orientacji w tym podmokłym, trudnym terenie i wyprowadził rajdowców na drogę pod Pawełkami. Mały sklepik na tej drodze przez następną godzinę był oblegany przez uczestników naszego rajdu. Kolejne kilometry, kolejne miejscowości: Pawełki,Paryż (jeszcze mniejszy niż Ameryka), Kochcice (piękny pałac), znów Rusinowice i Koszęcin. Licznik wybija 95 kilometrów. Zmęczone Gobasiątka rozbijają namioty, pieką kiełbaski i ...nawet nie wiedzą kiedy zasypiają. Ciężko było wsiadać na rowery, ale co to dla zahartowanych w bojach goblinów. Kolejne kilometry i miejscowości mijane po drodze to Piłka, Rusinowice i Lubliniec. Uf...prawie południe, słońce pięknie grzeje, a Gobbasy muszą znów się rozjechać do domów. Za rok... mówią - powtórka. Następnego lata, będą chciały pokonać w ciągu 10 dni całe wybrzeże polskiego morza. Życzymy im powodzenia i Czuwaj."
Po tym rajdzie powstały plany rajdu rowerowego wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego, niestety planów nie udało się zrealizować. Za to latem 2003r. 1 ŚDH "Night Gobbas" pojechała pociągiem do Krainy Jezior Mazurskich, by odbyć swój ostatni, wspólny obóz "Gobalake", czyli spływ rzeką Krutynią.
"Minął już miesiąc wakacji. Gobbasy, niektóre spasione wylegiwaniem się i zajadaniem łakoci, inne wręcz przeciwnie (np. opiekowanie się 22 dzieciakami to świetny sposób na odchudzanie ;)), miały teraz zacząć aktywne wakacje. Z załadowanymi plecakami, o 2 w nocy oczekiwali na pociąg do Olsztyna. Cóż to była za jazda! Niemal każdy przedział miał w sobie zielony pierwiastek. W przedsionku zaś przesiadywał czujny Mork ze swoją świtą i wysłuchiwał byłego bonapartystę, pilota z dywizjonu 303 i bliskiego znajomego Lwa Tołstoja w jednym. Ciekawy człowieczek wykłócał się z Morkim, że Opola jeszcze nie minął, gdy mijaliśmy już Cz-wę. Troszkę się biedny pan zapędził. Miał pewnie długą drogę powrotną ^^. Nad ranem Gobbasy w końcu dotarły do Olsztyna, a potem do Sorkwit, gdzie (nie)czekali na nich piloci z kajakami. Po południu Gobbasy mogły w końcu ulokować się na polu namiotowym i przyrządzić zupki chińskie, które później wychodziły im bokiem. „Co byś dzisiaj zjadł na obiad Gobbasiku? Zupkę chińską, zupkę chińską czy... może zupkę chińską?” Chlip... a co jeszcze mamy? „Danie w 5 minut!”. Tak tak to były czasy.
Pierwszy dzień. Wiosło chwyć i zamiataj po jeziorze. To był dzień. Koziemu i Kronikarzowi tak się to spodobało, że postanowili popłynąć sobie na pobliską wyspę mijając swoją grupę. Biedny pilot musiał ich gonić i błagać by wrócili na trasę. Wzruszając ramionami zawrócili do drużyny. Mimo wszelkich prób, żaden Gobbas się nie wywrócił. Po całym dniu wiosłowania wreszcie przybito do Wyspy Miłości. Piękne widoczki, aż łezka w oczku kręciła, okolica wyspy jednak nie przysposabiała przyjemnie.. zwłaszcza wychodek.. ten był iście udany..
A rano znów w drogę. Arkhan co chwila odwiedzał przyjaciół w szuwarach, a Błażej tylko się na niego wydzierał, Ewcia odpoczywała 24h na dobę, a Pankracy ostro wiosłował. Zresztą wszystkie dziewczyny miały luzy.. poza jednym wyjątkiem (chlip.. nie zapomnę ci tego Kozi!). Gobbasy z ulgą witały rzekę, która była zbawieniem.. Wiatr nie przeszkadzał, fale nie hamowały kajaka i widoki były bardziej urozmaicone J. W Ukcie Gobbasy pozwiedzały okolicę i obejrzały różne pomniki przyrody. Szczególnie dobrze pamiętają je chyba niektórzy panowie, którzy grzecznie czekali pod dębem na resztę drużyny dawno siedzącej w namiotach i zajadającej zupkę chińską. Zadziwiające to to, że nikt braku tych czterech Gobbasów nie zauważył. „Ehh.. – powiedziałaby Ewa – ci mężczyźni.”
I znowu wyprawa nieznane. Kolejne atrakcje, bitwy morskie i lądowania w szuwarach. Pilotom tak się spodobały wycieczki Gobbasów w szuwary, że sami zdecydowali się spróbować. Nie zapomnieli pogubić kilku Gobbasów, wśród których była Ewcia nasza kochana. Och... Chyba piloci wiedzieli co czynią gubiąc Ewcię, byli jednak bezwzględni dla pozostałej trójki (w szczególności dla Pankraca). Oj nakrzyczała się Ewcia i nawyzywała, Bogu ducha winnego Morkiego. W końcu jednak wszyscy dotarli na pole namiotowe, gdzie mieli przyjemność spędzić 2 dni.
Siatkówka, sauna i .. pyszne jablka (co nie Gumiś? ;)), to to co Gobbasy lubią najbardziej... a no i stary opuszczony dom z panami w niebieskich polarach, ale cii to tajemnica ;). No i w końcu Gobbasy dotarły na Jez. Bełdany. Przepłynęły 92,5 km i były bardzo dumne! Radości nie było końca, szczególnie gdy niektóre dobrały się do jachtu i wypłynęły na jezioro, żagle, wiatr i trochę adrenaliny, to jest to!
No i niestety to koniec opowieści.. Gobbasy wylądowały w Rucianych Nidach, potem długa podróż pociągiem i ... koniec wakacji. Smutkom nie było końca. Pozostały jednak w tych zielonych głowach wspomnienia tych wspaniałych chwil, które z pewnością nie ulotnią się z głowy tak szybko."
Ostatni wpis w kronice Gobbasów pochodzi z października 2003. Drużyna wybrała się na Rajd Górski "Szlakiem Jesieni" (24-26.10) zorganizowany przez harcerzy z Siemianowic.
"24 październik -godzina 17.00. Katowice, dworzec PKP. Grupa młodych ludzi obładowana plecakami, śpiworami i... gitarą, nerwowo oczekuje na pociąg do Rycerki. To my 1 Środowiskowa Drużyna Starszoharcerska „Night Gobbas”. To tutaj rozpoczął się dla nas 5 rajd „Szlakiem jesieni” organizowany przez harcerzy z Siemianowic. Już w pociągu pierwsze zadanie. Tłumy harcerzy przeciskają się tam i z powrotem rysując, śpiewając i szukając tajemniczej Ani. Po ponad trzech godzinach jesteśmy na miejscu. Mija godzina 20.00. Zaopatrzeni w kilka latarek rozpoczynamy pierwszy etap wędrówki z Rycerki do Danielki. Nie jest łatwo. Ania słabnie w oczach. Dobrze, że druh komendant pozbawia ją plecaka. W ciszy i ciemności zmagamy się z górą. Przed 23.00 jesteśmy na miejscu. Kilka minut wcześniej próbujemy powyć do księżyca - jednak bezskutecznie. Szybka kolacja, czas na toaletę i już kolejne zajęcia. Tym razem będziemy „budzić w sobie zwierza”: ciałem, gestem, słowem i czym tylko się da. Tuż po 24.00 rozpoczyna się festiwal. Brać harcerska mimo wyraźnego zmęczenia z wielkim zaangażowaniem zapiewa „Tupot białych mew...” i inne mające „budzić w nas drugie ja” pieśni. My nie zawyliśmy po raz drugi... Kto myśli, że zajęcia w tym dniu się kończą jest w błędzie. My (Kidman, Gumiś i Młody, oraz niezwyciężony- Morki) jeszcze znaleźliśmy czas na „Ryzyko (gra strategiczno-polityczna) inni śpiewają i pląsają. Kładziemy się spać około 5.30. Już za 2 godziny pobudka i wymarsz. O 9.00 jesteśmy już w Ujsołach, ostatnie zakupy i wyruszamy w góry. Hala Radykalna, jaskinia (Andrew - dzięki), Hala Boracza (ciepła herbatka), Prusów (gdzie ta droga...). O 16.15 meldujemy się w Milówce. Tu tylko chwila na obiadek oraz toaletę i zaczynają się warsztaty. „Nieme kino”, „Ciało”, „Karaoke”, „Kuchnie świata” to tylko kilka z 13 jakie odbyły się. Naładowani nową energią oglądamy jeszcze przeźrocza z wyprawy harcerzy z Siemianowic na Słowację i czas na śpiewy i pląsy. Rankiem kolejne warsztaty tym razem tematem są tańce integracyjne. 11.00 apel kończący rajd i pamiątkowe zdjęcia. Jeszcze 3 km. drogi na dworzec i jedziemy do domu. Dopiero w pociągu widać jak wszyscy jesteśmy zmęczeni. Po przesiadce w Żywcu wszyscy śpimy. 26 październik godzina - 16.00. Katowice dworzec PKP. Grupa młodych ludzi obładowana plecakami, śpiworami i... gitarą musi się pożegnać. Jedni pojadą do Częstochowy inni do Lublińca. Spotkamy się znowu.... za miesiąc. Czuwaj."
I tak to się skończyło... Od tego czasu (2003r.) członkowie drużyny nie spotkali się razem w tym gronie już nigdy. Jaki był tego powód. Największym winowajcą tego stanu rzeczy, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia był... czas. Wiekszość członków drużyny rozpoczęła studia, Mork zmienił pracę, a świat baaardzo przyspieszył.
Pisząc te słowa mam łzy w oczach. Nigdy wcześniej i nigdy później nie spotkałem tak wspaniałych młodych ludzi. Młodzieży, która miała niesamowitą wyobraźnię, chęć przeżywania przygody i mnóstwo pozytywnej energii. Z nimi zawsze czułem się jak ich kumpel, przyjaciel nie przełożony:) Nauczyli mnie bardzo wiele i jestem im za to bardzo wdzięczny.
Zbroja: hymn Gobbasów, nikt nie zna autora tekstu i melodii, za to wszystkim się podoba. Gobbasy śpiewają ją często, głośno i z ochotą, a przecież o to chodzi.
Popękana na nim zbroja
I zadano wiele ran
Ledwie miecza pół
W mdlejącej trzyma dłoni
Kurz kolory zmył
A z proporca tylko strzęp
Swym łopotem krzyczy
Że nie złożył broni
Wokół wrogi tłum
Zwartym kręgiem prze
I szyderstwem ciska
W dumę tego trwania
Tarcza pękła już
U stóp leży w prochu hełm
Tylko oczu blask
Od ciosów go osłania
Ref.
A iść przecież miał w zupełnie inną stronę
I marzenia ręką gładzić zamiast gniew
Taki dziwny świat ciągle w koło inny zew
A my wciąż w pół drogi tej nieokreślonej
18 lutego 2017r. odbyło się w Katowicach pierwsze po 13 latach, spotkanie części członków 1ŚDH "Night Gobbas". Jak zwykle nie zabrakło napoju Gobbasów - czyli coli, i tego czym Gobbasy żyją, czyli gier:)
7 kwietnia 2018r. Gobbasy spotkały się ponownie. Tym razem w zdecydowanie większej grupie:) do tego z małymi gobasiątkami i w Ośrodku Harcerskim w Kokotku:) Może narodzi się nowa gobasowa tradycja - wspólnych spotkań:) Trzymamy kciuki.
Wspomnienia - Bartłomiej Zbączyniak
Kronika Drużyny "Night Gobbas" - Magda Gryguś
Zdjęcia:
Kronika Drużyny Night Gobbas"
Zbiory prywatne - Bartek Zbączyniak
Archiwum Hufca ZHP Lubliniec