Obóz w Dobrej - 1963r.
O obozie w Dobrej, który odbył się latem 1963r. wspomina jego uczestnik druh Krzysztof Zbączyniak.
"Obóz pamiętam bardzo dobrze. Jak zwykle wszystko zaczęło się od zwiadu druhów: Mariana Ożarowskiego i mojego taty Zenona Zbączyniaka, który zwykle przeprowadzali na motocyklach. Często na takie akcje zabierali także swoje rodziny. Tak było też i tym razem. Tata zostawił mamę i siostrę w Gogolinie, gdzie mieliśmy rodzinę, a następnie ruszyliśmy dalej przez Krapkowice w kierunku Mosznej. Tuż przed Moszną zauważyliśmy park, zatrzymaliśmy się i weszliśmy w jego głąb. Wewnątrz ukazały nam się ruiny zamku. Po rozmowie z tamtejszym leśniczym, który mieszkał w zabudowaniach przyzamkowych, ustalono, że przyjedziemy tu za rok - na obóz:)
Kiedy przyszedł czas przedobozowej kwaterki, zgłosiłem się wraz z kilkoma kolegami do druha Juliusza Kuli, ówczesnego kwatermistrza Hufca. Zaraz też przydzielił nas do prac związanych z załadunkiem sprzętu obozowego, który od wielu lat odbywał się w określonej kolejności. Pod budynek ówczesnej Komendy Hufca, który mieścił się przy ulicy Paderewskiego (naprzeciwko Starostwa), podjeżdżał samochód ciężarowy, który zostawiał nam do załadunku przyczepy. W pierwszej kolejności pakowaliśmy na nie zgromadzone na strychu budynku Komendy - zakonserwowane narzędzia kwatermistrzowskie. Potem przychodził czas na sprzęt kuchenny i wyposażenie do budowy prycz, sienniki, koce, namioty, a na koniec elementy do budowy kuchni.
Druh Henryk Pietrek - prawdopodobnie na wizycie w Dobrej tuż przed kwaterką
Następnego dnia, już w większej grupie odbyła się odprawa. Ustalono na niej co mamy robić po przyjeździe na miejsce obozowania, jak się rozlokować na przyczepach, nie zapominano przeszkolić nas w zakresie BHP - podczas jazdy. I ruszyliśmy... W czasie podróży, która trochę nam się ciągnęła - zgłodnieliśmy, a że droga obsadzona była drzewami czereśni, to głód zaspokajaliśmy objadając się nimi do woli. Jak się okazało nie był to najlepszy pomysł, gdyż dostaliśmy z tego obżarstwa - rozwolnienia:)
Po przyjeździe na miejsce musieliśmy szybko rozładować przyczepy, na szczęście było z nami kilku starszych harcerzy więc uwinęliśmy się szybko. Po chwili przyjechał druh Marian z druhem Zenonem i mogliśmy zjeść coś konkretnego:) Wyznaczono nam miejsca do rozbicia namiotów: dla harcerek tuż przed zamkiem, dla harcerzy wzdłuż alejki spacerowej. Cały dzień pracowaliśmy ciężko, więc z utęsknieniem czekaliśmy na koniec dnia i upragniony odpoczynek. Zasnęliśmy od razu. Nocy jednak nie przespaliśmy:) Starsi harcerze, którzy byli razem z nami, gdy tylko kadra zasnęła wyciągnęli papierosy (pamiętam, że były to "Sporty") i zapalili. O zgrozo, za chwilę do namiotu wpadł druh Marian. Zwołano zbiórkę. My musieliśmy nieść koc, na którym złożone zostały paczki papierosów i maszerować z nim po polanie ze śpiewem. Winowajcy w tym czasie trudzili się - kopiąc dół - długi na 2 metry i głęboki na 1 metr. Następnie nastąpiło "złożenie do niego" papierosów wraz z długą, uświadamiającą, popełniony przez harcerzy "grzech" - przemową. Dopiero przy blasku wschodzącego słońca dół został zasypany, a MY nockę mieliśmy z głowy:(
Rankiem szybko uporaliśmy się z dokończeniem rozstawiania namiotów dla druhen i przystąpiliśmy do budowy naszego obozu. Rozbijanie namiotów w tamtych czasach nie należało do najłatwiejszych, były one bowiem ciężkie i duże. Gdy my zajmowaliśmy się pionierką obozową, druh Julek przygotowywał teren pod przyszłą kuchnię. Kiedy wreszcie dotarli uczestnicy obozu, w całym obejściu zamku zapanował gwar i wszędzie było słychać harcerski śpiew. To drugie utkwiło na pewno wszystkim na długo, gdyż druh Robert Dragon z Kalet, przez całe dnie (do oporu:)) przy pomocy skrzypiec, ćwiczył z nami piosenkę "Stary namiot", którego słowa leciały tak:
Będziemy dumni niesłychanie
Gdy zastęp nowy namiot dostanie
Szyk niedościgły, prosto spod igły
Ogólny podziw i uznanie
Nowe namioty są jak marzenie
Nowe namioty robią wrażenie
Lecz stary namiot zachował twarz
Bo który namiot ma taki staż
Od wojska mamy go w prezencie
Czas wyrył na nim swoje pieczęcie
Jakie gawędy, jakie legendy
Drzemią ukryte w tym brezencie
Bo w tej podszytej wiatrem budzie
Pod połatanym dachem płóciennym
Zżyli się ludzie w żołnierskim trudzie
A może nawet i wojennym
Poza piosenką, na pewno wszyscy zapamiętali z tego obozu noce. Gdy robiło się ciemno, zlatywała się niesamowita ilość świetlików i rozświetlała teren wokół zamku. Cóż to był za widok. Niesamowity klimat budowały także ruiny zamku i mieszczące się w okolicy stare grobowce i cmentarz odwiedzany przez harcerskich "samorosłych archeologów":)
Podczas tzw. zwiadów, które odbywały się podczas obozu, odwiedziliśmy pałac w Mosznej, przeprowadziliśmy rozmowy z mieszkańcami Dobrej, wybraliśmy się na śluzę, gdzie dowiedzieliśmy się jak działa transport rzeczny na Odrze, zaś starsza grupa wyruszyła na Górę Świętej Anny. Wszystkich nas fascynował język jakim posługiwali się mieszkańcy tych terenów. Była to gwara śląska, jednakże zupełnie inna od tej którą znaliśmy.
Cóż to byłby za obóz gdyby nie było na nich przygód:) I na tym oczywiście były, są one bowiem nierozerwalnie związane z życiem harcerza. Pamiętam jak po kilku dniach obozu, druh Julek, zameldował kadrze o ustawicznym znikaniu produktów spożywczych z magazynu. Jednak szefostwo, zajęte innymi sprawami zleciło mu rozwiązanie problemu we własnym zakresie i wytropienie winnych. Początkowo druh Julek próbował pilnować magazyn przez całą noc:) Niestety zawsze zasypiał nad ranem, a po obudzeniu stwierdzał, kolejne braki (oczywiście nie były to jakieś duże ilości:)). Kolejną pomysłem druha kwatermistrza były sznurki i linki, za pomocą których przywiązał produkty do swoich nóg i rąk. I ten pomysł nie wypalił, produkty zostały przeniesione w inne miejsce, a sznurki przywiązane do kotłów:) Tego było już za dużo. Druh oficjalnie poddał się i ogłosił swoją "klęskę" na apelu, harcerzom to wystarczyło i produkty przestały znikać:) Dobrze pamiętam też, że mieliśmy problem z budową podestów do mycia na rzece, która w tym miejscu miała dosyć strome brzegi. Zbudowane przez nas tak się chybotały, że gdy po raz kolejny osoba korzystająca z nich wpadła do rzeki, podesty poszły w zapomnienie:)
Niestety na kilka dni przed końcem obozu rozchorowałem się i musiałem przedwcześnie wrócić do domu.
Kilkanaście lat temu odwiedziłem ponownie to miejsce, niestety zamek był w kompletnej ruinie. Ostanio słyszałem, że trwa jego renowacja. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze raz odwiedzić to miejsce, z którym mam tak wiele miłych wspomnień.
Obóz trwał 21 dni (do tego należy dodać kilka dni kwaterki). Jednym z jego celów było poznanie ziemi opolskiej, która po tylu latach wróciła do Polski. Obóz składał się z harcerzy i harcerek z Lublińca, oraz kilku druhów z Kalet. Komendę obozu żeńskiego pełniła druhna Krystyna Rożniewska, zaś męskiego druh Zenon Zbączyniak. Wśród harcerek, które uczestniczyły w obozie znalazły się: Barbara Zakrzewska, Barbara Stawiarz, Barbara Janik, Ewa Pietryga, Maria Izdebska, Maria Zawierucha, Grażyna Marchwińska, Maria Bodzioch, Bronisława Porała, Urszula Ziegler-Binczyk, Ewa Knebel, Alicja Apanowicz, Dyla. Wśród harcerzy byli między innymi: Jan Kasperczyk, Bogusław (Kajtek) Tychowski, Krzysztof Zbączyniak, Alfred Szmalenberg, Andrzej Matuszczak, Andrzej Starczewski
Niestety druhowi Krzysztofowi nie dane już było po raz kolejny odwiedzić Dobrej:( W 2018r. udało mi się zwiedzić kompleks parkowy i pałac w Dobrej, który w październiku tegoż roku, po raz pierwszy po wielu latach został udostępniony. Nie przypominał już tej ruiny sprzed 50 lat.
Prace na terenie pałacu trwają i miejmy nadzieję, już za niedługo będzie tu można bez problemu spacerować i podziwiać piękno tych miejsc.
Widok na pałac w Dobrej - 2019r.
Opracowane na podstawie:
Wspomnienia - Krzysztof Zbączyniak
Wspomnienia - Bartek Zbączyniak
https://gornyslask.miemiec.eu/palac-w-dobrej/
Zdjęcia:
Archiwum Hufca Lubliniec