Obóz harcerski w ramach akcji "Bieszczady 40" w Bystrem
28 czerwca 1977r. grupa harcerek i harcerzy ze Szczepu im. Duboisa ucząca się w Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Lublińcu wyjechała na obóz do Bieszczadzkiej Stanicy Chorągwi Opolskiej w Bystrem w okolice Baligrodu.
Bystre - była Stanica Opolska - widok współczesny
Wyjazd został zorganizowany w ramach Akcji "Bieszczady 40". Akcja ta - realizowana była przez młodzież starszoharcerską od 1974r. na terenie Bieszczad. Początkowo została pomyślana jako 10-letni program dla drużyn HSPS. Zakończenie planowano na rok 1984, kiedy to miano obchodzić 40-lecie Polski Ludowej - stąd kryptonim operacji. Zadania jakie podejmowali w ramach akcji "Bieszczady 40" - to pomoc w przygotowaniu do nowego roku szkolnego, prowadzenie "zielonych" przedszkoli, organizowanie imprez dla dzieci, prowadzenie obozowych hotelików, polowych urzędów pocztowych, patroli straży ochrony przyrody czy wreszcie praca przy budowach, remontach dróg, uprawach leśnych i remontach szkół.
Komendantką obozu była druhna Alicja Ostrowska, wraz z opiekująca się młodzieżą licealną - druhną Barbara Koenig. Zaś nad Stanicą czuwał druh Piotr Haczyk. Stanica Opolska znajdowała się na rzeką Jabłonką. Obóz lubliniecki sąsiadował z obozowiskiem harcerzy z Hufca Nysa.
Uczestnicy obozu zostali podzieleni na kilka drużyn drużyny, te zaś na zastępy, wśród których były: "Muzy", "Kobry", "Pyrliki", "Docentki", "Parasole", "Prządki, "Bednarze" czy "Bartki". Obóz trwał 3 tygodnie i zakończył się 22 lipca.
Swoimi wspomnieniami podzieliła się uczestniczka obozu - druhna Teresa Ptok (Cyroń): "Niewiele pamiętam, to było już tak dawno. Gdy myślę o tym obozie pojawiają się w głowie jakieś migawki:) Pamiętam, że jak przyjechałam na miejsce, to byłam przerażona. Pierwszy raz miałam przebywać w takich warunkach:) Namioty z kanadyjkami, ogromny namiot z kuchnią gdzie sami musieliśmy sobie przygotowywać posiłki (ja byłam specjalistką od krojenia chleba:)). Tego jedzenia to też nie było za wiele:) Na początku bardzo płakałam i napisałam list do swoich rodziców, że nie mamy co jeść. Kochani rodzice przerażeni listem, natychmiast wysłali mi paczkę z jedzeniem. Nie narzekaliśmy za to na nudę. W trakcie obozu były organizowane różne zawody sportowe, podczas których królowały biegi. Ważnym wydarzeniem w życiu obozu, było mianowanie na "Bieszczadnika". Pamiętam też, że taplaliśmy się w wszechobecnym błocie:) W trakcie obozu zorganizowany był rajd po górach, na który poszło kilka wybranych osób w tym ja. Podczas wędrówek zdobywaliśmy punkty. Od tego chodzenia po górach miałam takie skurcze żołądka, że płakałam w nocy. W trakcie rajdu poszczególne grupy musiały przygotowywać programy, które później przedstawiały. Na obozie byliśmy z harcerzami z Nysy, była to bardzo zgrana grupa, zawiązały się różne przyjaźnie, które przetrwały obozowe dni."
Odznaka z akcji - "Bieszczady 40", która otrzymali jej uczestnicy w 1977r.
O swoich wrażeniach z obozu w Bieszczadach zechciała opowiedzieć także druhna Ewa Berbesz (Czapla): "Byłam harcerką i licealistką, gdy w Liceum Ogólnokształcącym im. A. Mickiewicza w Lublińcu ogłoszono wyjazd na obóz harcerski do Bystre k/Baligrodu w Bieszczadach. Dowiedzieliśmy się, że będzie to wspaniała akcja włączająca młodzież w pomoc w zagospodarowaniu Bieszczad, a jednocześnie będziemy mogli spędzić prawdziwe wakacje pośród otaczającej nas dzikiej przyrody. Opiekunkami naszej grupy była pani prof. A. Ostrowska oraz pani prof. B. Koenig. W czerwcu 1977, grupa chętnych harcerzy wyruszyła autobusem w poszukiwaniu przygód.
Podróż była długa, a po drodze byliśmy witani strugami deszczu. Gdy przyjechaliśmy na miejsce dopiero rozkładano kuchnię polową. Nasze namioty typu „beczki” stały znacznie dalej.
Miejsce pod latryny było wyznaczone, a umyć się mogliśmy w niedaleko płynącej rzece lub przejść 200 m do umywalek „pod chmurką”. Po przyjeździe podzielono nas na zastępy, a po porannych apelach dostawałyśmy szczegółowy przydział zadań. Naszym celem była symbioza z mieszkańcami tych terenów oraz praca poprzez którą mieliśmy upiększyć rejon Polski. Wówczas kierowaliśmy się do lasu, gdzie kopaliśmy rowy odwadniające, porządkowaliśmy tereny blisko lasu - grabiliśmy lub sprzątaliśmy teren wokół Ośrodka Wypoczynkowego, należącego do firmy „Zelmer” albo chodziliśmy do zakładów pracy, w których dbaliśmy o czystość terenu, sprzątaliśmy pomieszczenia, wykonywaliśmy drobne prace. Poznaliśmy wówczas wielu ciekawych ludzi. Fantastycznym człowiekiem okazał się leśniczy, który pomagał nam podczas wykonywania prac leśnych i jednocześnie uczył nas słuchać przyrody, śpiewu ptaków i drzew. Człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru był nasz kucharz, który w przebraniu kobiety poszedł do najbliższego baru, aby sprawdzić czy ktoś rozpozna w nim mężczyznę. Niestety nikt nie zauważył, że rozmawia z mężczyzną (ciekawe, jak byłoby dzisiaj?)
Nie ominęła nas również warta nocna. Ciemność nieprzenikniona, rodem z horrorów, szum rzeki, szelest liści, wilgoć, odgłosy zwierząt, świecące oczy lisów w krzakach, budziły w nas nieustający lęk. Przetrwałyśmy godnie na posterunku do świtu. Ale harcerze nie zapominali o wspólnych spotkaniach przy ognisku, gdzie mogliśmy śpiewać piosenki, przedstawiać skecze i bawić się do ciszy nocnej. Wiedzieliśmy, że Bieszczady nazywano „Dzikim Zachodem”, ze względu na swoją nieskażoną przyrodę, dlatego powstawało wiele piosenek, które śpiewaliśmy z ogromnym wdziękiem. Przypomina mi się piosenka, która była „przebojem” w naszym obozie:
„Hej Bieszczady, hej Bieszczady,
Na Bieszczady nie ma rady,
chciałem sobie pokowboić ,
A tu trzeba krowy doić.
Krowy doić, kury macać,
I widłami gnój przewracać.”
Oczywiście oprócz pracy zwiedziliśmy najbliższe miasteczka: Lesko, Ustrzyki Górne i Dolne, Cisnę i Baligród. Ale najpiękniejsze były połoniny, które oczarowały nas kolorem jasnej i ciemnej zieleni, lekkim wiatrem we włosach i marszem na najbliższe szczyty. Smak jagód i poziomek nie ma sobie równych, jak w Bieszczadach.
Pracowaliśmy ciężko, ale byliśmy szczęśliwi, wydawało nam się, że budujemy wspaniałą Polskę, która dla nas będzie piękna. To były pełne dumy dni, nawiązywały się nowe przyjaźnie. Wytrwaliśmy w dość surowych warunkach. Wracając chcieliśmy jak najszybciej wykąpać się w domowej wannie, pełnej ciepłej wody. W drodze do Lublińca zajechaliśmy do Stanicy Harcerskiej w Kokotku, odwiedzić harcerzy przebywających na obozie, zaśpiewać poznane piosenki i podzielić się wspomnieniami z akcji „Bieszczady 40”. Przywitano nas serdecznie. Tak zapamiętałam mój pierwszy w życiu obóz w Bieszczadach. Dzisiejsza młodzież nazwałaby ten czas prawdziwym survivalem."
Opracowane na podstawie:
Kronika Szczepu im. Stanisława Duboisa 74-77
Wspomnienia - Teresa Ptok (Cyroń)
Wspomnienia - Ewa Berbesz (Czapla)
Zdjęcia:
Kronika Szczepu im. Stanisława Duboisa 74-77
https://www.facebook.com/media/set/?set=oa.201456216576783
Archiwum prywatne -Mirosław Sukiennik
Foto Polska
Byłam harcerką i licealistką, gdy w Liceum Ogólnokształcącym im. A. Mickiewicza
w Lublińcu ogłoszono wyjazd na obóz harcerski do Bystre k/Baligrodu w Bieszczadach. Dowiedzieliśmy się, że będzie to wspaniała akcja włączająca młodzież w pomoc
w zagospodarowaniu Bieszczadów, a jednocześnie będziemy mogli spędzić prawdziwe wakacje pośród otaczającej nas dzikiej przyrody. Opiekunkami naszej grupy była pani prof. A. Ostrowska oraz pani prof. B. Koenig .
W czerwcu 1977, grupa chętnych harcerzy wyruszyła autobusem w poszukiwaniu przygód. Podróż była długa, a po drodze byliśmy witani strugami deszczu. Gdy przyjechaliśmy na miejsce dopiero rozkładano kuchnię polową. Nasze namioty typu „beczki” stały znacznie dalej. Miejsce pod latryny było wyznaczone, a umyć się mogliśmy w niedaleko płynącej rzece lub przejść 200 m do umywalek „pod chmurką”. Po przyjeździe podzielono nas na zastępy, a po porannych apelach dostawałyśmy szczegółowy przydział zadań. Naszym celem była symbioza
z mieszkańcami tych terenów oraz praca poprzez którą mieliśmy upiększyć rejon Polski. Wówczas kierowaliśmy się do lasu, gdzie kopaliśmy rowy odwadniające, porządkowaliśmy tereny blisko lasu - grabiliśmy lub sprzątaliśmy teren wokół Ośrodka Wypoczynkowego, należącego do firmy „Zelmer” albo chodziliśmy do zakładów pracy, w których dbaliśmy o czystość terenu, sprzątaliśmy pomieszczenia, wykonywaliśmy drobne prace. Poznaliśmy wówczas wielu ciekawych ludzi. Fantastycznym człowiekiem okazał się leśniczy, który pomagał nam podczas wykonywania prac leśnych i jednocześnie uczył nas słuchać przyrody, śpiewu ptaków i drzew. Człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru był nasz kucharz, który w przebraniu kobiety poszedł do najbliższego baru, aby sprawdzić czy ktoś rozpozna w nim mężczyznę. Niestety nikt nie zauważył, że rozmawia z mężczyzną (ciekawe, jak byłoby dzisiaj?)
Nie ominęła nas również warta nocna. Ciemność nieprzenikniona, rodem z horrorów, szum rzeki, szelest liści, wilgoć, odgłosy zwierząt, świecące oczy lisów w krzakach, budziły w nas nieustający lęk. Przetrwałyśmy godnie na posterunku do świtu. Ale harcerze nie zapominali o wspólnych spotkaniach przy ognisku, gdzie mogliśmy śpiewać piosenki, przedstawiać skecze i bawić się do ciszy nocnej. Wiedzieliśmy, że Bieszczady nazywano „Dzikim Zachodem”, ze względu na swoją nieskażoną przyrodę, dlatego powstawało wiele piosenek, które śpiewaliśmy z ogromnym wdziękiem. Przypomina mi się piosenka, która była „przebojem” w naszym obozie:
„Hej Bieszczady, hej Bieszczady,
Na Bieszczady nie ma rady,
chciałem sobie pokowboić ,
A tu trzeba krowy doić.
Krowy doić , kury macać,
I widłami gnój przewracać.”
Oczywiście oprócz pracy zwiedziliśmy najbliższe miasteczka: Lesko, Ustrzyki Górne i Dolne, Cisnę i Baligród. Ale najpiękniejsze były połoniny, które oczarowały nas kolorem jasnej i ciemnej zieleni, lekkim wiatrem we włosach i marszem na najbliższe szczyty. Smak jagód i poziomek nie ma sobie równych, jak w Bieszczadach.
Pracowaliśmy ciężko, ale byliśmy szczęśliwi, wydawało nam się, że budujemy wspaniałą Polskę, która dla nas będzie piękna. To były pełne dumy dni, nawiązywały się nowe przyjaźnie. Wytrwaliśmy w dość surowych warunkach. Wracając chcieliśmy jak najszybciej wykąpać się
w domowej wannie, pełnej ciepłej wody.
W drodze do Lublińca zajechaliśmy do Stanicy Harcerskiej w Kokotku, odwiedzić harcerzy przebywających na obozie, zaśpiewać poznane piosenki i podzielić się wspomnieniami z akcji „Bieszczady 40”. Przywitano nas serdecznie. Tak zapamiętałam mój pierwszy w życiu obóz
w Bieszczadach. Dzisiejsza młodzież nazwałaby ten czas prawdziwym survivalem.