Rycerka Dolna - 1954r.
Latem 1954r. harcerze z Organizacji Harcerskiej w Lublińcu, wraz z druhem Marianem Ożarowskim - wyjechali na letni obóz (kolonię) do Rycerki Dolnej w Beskidzie Żywieckim. Tak wspomina ten obóz druh Jerzy Matczak.
"Ostatnie dni czerwca 1954 roku, grubo przed południem, na peronie dworca PKP w Lublińcu, stoją harcerze wybierający się na letni obóz do Rycerki, w Beskidzie Żywieckim. Wśród harcerzy rozpoznaję sporo moich kolegów, ze szkoły, bądź mieszkających w sąsiedztwie, na mojej ulicy. Pociąg złożony jest z bardzo starych osobowych wagonów, nie ma jednak co narzekać, wszyscy mają miejsca siedzące. Zauważyłem, że harcerze swój bagaż noszą w czarnych kolejarskich teczkach, w podniszczonych walizeczkach, wyjątkowo w plecakach. Swoje rzeczy mam w starym, ale dobrze utrzymanym, jeszcze przedwojennym plecaku. Po paru godzinach jazdy, z pociągu widać już góry i to jeszcze przed Bielskiem. Większość harcerzy widzi je po raz pierwszy. Zbliża się koniec podróży, docieramy do stacyjki Rajcza, wszyscy wysiadają, bo przez Rycerkę pociągi nie jeżdżą. Do Rycerki idziemy pieszo, to tylko parę kilometrów.
Już w drodze do Rycerki zaczynam się denerwować czy Komendant obozu, druh Marian Ożarowski, zgodzi się na przydzielenie mnie do harcerzy zajmujących namioty, czy będę jednak należał do grupy dzieci w szkolnej kolonii. Niestety, w tym czasie nie miałem jeszcze skończonych 10 lat. Sprawa wyjaśniła się szybko, będę z harcerzami w namiotach, dostaję się do namiotu harcerzy z Herbów Śląskich.
Wspomnienia dotyczące poszczególnych dni spędzonych w Rycerce mocno mi się zatarły. Jednak niektóre wydarzenia pamiętam jak mi się wydaje dość dobrze. Przywołam niektóre z nich. Już w pierwszych dniach lipca odbywały się w Szwajcarii finały MS w piłce nożnej. Cały obóz zebrał się dookoła namiotu Komendanta, który włączył anodowe radio z transmisją finałowego meczu Węgry-Niemcy. Niespodzianie wygrali wtedy Niemcy 3:2, a my liczyliśmy na wygraną Węgrów.
Rzeka Rycerka oddzielała obóz od zbocza najbliższej góry, można ją było sforsować wodą, pieszo, bądź przy pomocy kładki o długości ca kilkunastu metrów. Przy braku opadów, głębokość tej kamienistej rzeczki nie przekraczała 30 cm. Po burzy wyglądała jednak bardzo groźnie, była to rwąca rzeka, absolutnie nie do sforsowania, także przejście kładką wymagało sporo odwagi. Niecały kilometr w dół rzeki, zbudowano spiętrzenie, co umożliwiało kąpiel i pływanie nawet przy niskich stanach wody.
Pamiętam, że nie miałem tam „gruntu“, pływać nauczyli mnie starsi koledzy, kiedy jeszcze nie miałem skończonych 6 lat. Bardzo wcześnie rozpocząłem także wędkowanie, niestety nie zabrałem na obóz swoich wędek. Zauważyłem, że w rzeczce są ryby. Starsi harcerze, którzy wiedzieli, że wędkuję, pokazali mi gdzie Komendant przechowuje swoje wędki... Długo nie musieli mnie podpuszczać. Zabrałem dwa kije, z kompletnym spławikowym wyposażeniem oraz sporą miednicę, wszystko to bez wiedzy Komendanta... Po godzinie miednica była pełna ryb, a wędki miały pourywane haki, a to z winy zaczepów w kamienistej rzeczce. Po cichu odniosłem to wszystko pod namiot Komendanta i czmychnąłem do swojego namiotu. Oczywiście, za kilkanaście minut stałem już przed Komendantem, który o dziwo, spokojnie, tłumaczył mi, że nie wolno zabierać czyjejś własności bez zgody właściciela... Od tej pory byłem z Komendantem chyba z kilka razy na rybach, a jeden raz Komendant zabrał mnie nad rzekę i pokazał mi jak łowią miejscowi kłusownicy... Nie będę tu opisywał ich metody, wspomnę tylko, że wyciągali z wody dość duże pstrągi.
Góry, dla dzieci z nizin, to nie tylko jakieś dalekie wspaniałe widoki ale głównie podchodzenie, a potem zbieganie na łeb i szyję. Szybko skończyliśmy z tym szalonym zbieganiem, bo można się przy było przy tym nawet zabić, a na mojej głowie pojawiło się nawet parę guzów. Z początku, w lesie było niewiele grzybów i jagód. Owszem przynosiliśmy do obozu trochę prawdziwków, które piekliśmy potem w ognisku, ale o ile to sobie przypominam, smak pieczonych tak prawdziwków nie był nadzwyczajny, chyba dlatego, że nie były posolone. W tym czasie nie znałem jeszcze rydzów, wydaje mi się jednak, że było ich w górach zatrzęsienie. W okresie całego obozu pogoda była w kratkę, a przez parę dni dosłownie lało. To ruszyło występowanie grzybów. Pamiętam taką niedzielę, w którą przyjechali, chyba gazikiem, jacyś goście z Lublińca. Komendant zebrał z dziesiątkę ochotników grzybiarzy, żeby pomóc tym gościom w zbieraniu grzybów. Oczywiście zgłosiłem się na to grzybobranie. Poszliśmy w góry, w znane już sobie miejsca, ale było tam niewiele grzybów. Dopiero po dotarciu do dużej polany, na której rosły jałowce, oniemieliśmy... Nigdy potem nie widziałem tak olbrzymiej ilości zdrowych i pięknych prawdziwków. Przez krótki czas zebraliśmy ich masę, niestety nie mogą sobie przypomnieć czy te prawdziwki wypełniły jedną czy jednak dwie wojskowe pałatki. Było co nieść do obozu...
Przeżycia i doświadczenia zebrane w życiu obozowym harcerzy obozu ZHP w Rycerce były nie do przecenienia. Choćby sprawy zaopatrzenia, wyprawy ze specjalnym wózkiem po prowiant do Rajczy. Wykonywała to coraz to inna grupa harcerzy. Przygotowania do obserwacji zaćmienia słońca, które było widoczne 30 czerwca,
pełnienie warty, zwłaszcza nocą, kiedy to niejednokrotnie ciemności były takie, że naprawdę nie było widać czubka własnego nosa. Nocne alarmy, kiedy to na tempo trzeba było stanąć w pełnej gotowości, na szczęście nie zaordynowano zbyt wielu takich alarmów. Byłem wtedy za mały, żeby dostrzec jakieś pierwsze miłości między starszymi harcerzami i harcerkami. Utkwił mi w głowie jakiś pojedynek o dziewczynę, piękną wysoką harcerkę, z olbrzymim warkoczem. Zaskoczyła mnie jedna sprawa. Okazuje się, że pamiętam twarze, chyba większości uczestników tego obozu, za to mam trudności w przypomnieniu sobie ich imion i nazwisk. Lista nazwisk, które pamiętam jest więc krótka: bracia Brzezina, Cebulski, Kolasa, Klama, Jadach, Jaskólski, Krupiński, Gansiniec, Koza, Ćwieląg... Tak, tak, Jurek Klama był synem lublinieckiego harcerza, który znalazł bardzo wysokie miejsce w pięknej historii ZHP.
Jedno jest pewne, a mianowicie to, że ten obóz Lublinieckiego Hufca ZHP w Rycerce, pozostawił mi wspomnienia świetnych przeżyć, dlatego wakacje 1954 pamiętam o wiele dokładniej, niż te wcześniejsze czy późniejsze. Liczna grupa uczestników tego obozu już od nas odeszła, niech spoczywają w spokoju. Tym, którzy są z nami, życzę, żeby jak najdłużej i w dobrym zdrowiu mogli ten obóz wspominać."
Wspomnienia:
Druh Jerzy Matczak
Zdjęcia:
Archiwum Hufca ZHP Lubliniec